środa, 2 lipca 2014

1. Jak to się zaczęło?

*stuka długopisem w biurko* saa, hizamazuki nasai! (nie mogłam się powstrzymać xD)

[Muzyyyyyyka!] numerki podane w odpowiednich momentach.

_____________________________

`^`^`^`^`^`^`^`^`^`^`^`
[8]


-Nie!
Krzyknęłam, padając na kolana. Jak tchórz. Moje rude włosy zasłoniły mi częściowo widok. Łzy już dawno płynęły po policzkach. Nie, nie, nie! Nie...
-A co niby mi zrobisz, mała smarkulo? Będę miał z tego jakieś korzyści? - spytał kpiąco zamaskowany mężczyzna, przytykając wielką katanę do gardła mojej sparaliżowanej matki. Truchło ojca leżało tylko troszkę dalej. Napastnik po chwili uśmiechnął się obrzydliwie. - Pożegnaj się z nią! - zaśmiał się, po czym ostrze przebiło szyję mamy.
-Nie... jak... dlaczego? - zapytałam, podnosząc wzrok na napastnika. Miałam tylko ich i siostrzyczkę, Mariko. A ona... uciekła, całe szczęście. Może przeżyje...
-Dlaczego, dattebane!? - krzyknęłam rozpaczliwie, ale wywołało to jedynie śmiech.
-Teraz twoja kole... - zaczął, lecz nie zdążył dokończyć, bo nagle upadł z kunaiem wbitym w tym samym miejscu, w którym przed chwilą ugodziło pewną bliską mi osobę. Chciałam się podnieść, zrobić coś, walczyć... ale nie mogłam. Nagle zaczęło się robić ciemno. Bardzo ciemno...

`^`^`^`^`^`^`^`^`^`^`^`
[3]


Tsss... boli. A nawet bardzo boli. Nic nie widzę. Hej, czemu nie mogę się poruszyć? Tssss... no dobra, chyba jednak nie chcę się ruszać. Oczy tylko może otworzę. Spróbuję? Nie udało się, dattebane... Ej, chyba coś słyszę! Jakieś rozmowy. Przysłuchałam się dokładniej.
-Tsunade-sama, dziewczyna z Wioski Wiru powinna się niedługo obudzić - powiedział nie wiadomo kto*.
-Świetnie. Przydzieliliście jej już kogoś?
-Nie, jeszcze nie...
-Więc na co czekacie? Do roboty!
-Hai!
Trzask zamykanych drzwi. Ktoś do mnie podchodzi. No świetnie, jestem w Konoha. A walki w Wirze pewnie trwają. Oczywiście, ja nie mogę pomóc, bo leżę sobie w Liściu. Nawet nie wiem, czemu...
-Eh, dziewczyno, ale masz szczęście - szepnęła do siebie osoba, z której głosu wywnioskowałam, że to kobieta. Po chwili usłyszałam, że ona też wyszła. No i zostałam sama, dattebane...

`^`^`^`^`^`^`^`^`^`^`^`

Spróbuję jeszcze raz. Dało radę? Nie dało. No nic, dalej! Otwierać oczy, Kushina! Otwierać! Kami-sama, zaczynam gadać sama do siebie i to w trzeciej osobie... Może ręką ruszyć mi się uda. Nie udało się. Palcem? O, palec działa. Przynajmniej tyle. To skoro palcem już mogę ruszać, to może powiekami też? Tak! No, nareszcie. Widzę. Co, tutaj też jest ciemno!? Zegarek... druga w nocy, nic dziwnego. Że też musiałam obudzić się o takiej porze... No cóż. Poruszę czymś jeszcze? Stopą? Nie... Kusso. Głową? Trochę się udało... Włosy zawirowały lekko i wpadły mi do oczu.
-Właśnie... Wioska Wiru... jeśli nadal jestem tutaj, to oznacza, że... - szepnęłam, po czym łzy napłynęły mi do oczu. Ale... co z Mariko? Przeżyła? Mam nadzieję. No dobra, muszę być silna, dattebane! Z tą myślą zasnęłam.

`^`^`^`^`^`^`^`^`^`^`^`
[1]


I znowu się obudziłam. O, jak miło, jest jasno. Dziesiąta. Mogę ruszać wszystkim! Świetnie. W stroju jestem normalnym. Muszę znaleźć Mariko. Tylko ona mi została. Rozczesałam włosy palcami, wstałam z łóżka i podeszłam do okna, które otworzyłam. Stanęłam na parapecie i zeskoczyłam z niego.
-Jaka ta Konoha wielka, -ttebane... - szepnęłam, patrząc na te wszystkie uliczki. Owszem, Wir też nie był malutki, ale nie był też taki... monstrualny. No dobra, trochę przesadziłam. Ogromny. Jakoś spróbuję się stąd wydostać. No, to idę! Po dachach będzie mi łatwiej i szybciej. Chwilę tak skakałam. O, las, świetnie. Czyli już się kończy. Dostałam się na jakąś polankę ze strumyczkiem**, a, że byłam już trochę zmęczona, to przysiadłam na tyłku. Jestem trochę zbyt bardzo na widoku. Ale Konoha chyba mnie nie szuka... i dobrze. Nie będą przeszkadzać.
[10]
  Nagle przypomniałam sobie Mariko. Trzy lata ode mnie młodsza... ma tylko siedem lat! A jest sama... muszę ją szybko znaleźć. Rodzice... i znowu chce mi się płakać. Kushina, masz być silna. Masz. Być. Silna. Nie. Płacz. Kushina. Tak mi powiedział ojciec przed śmiercią. Zaczęłam tworzyć z wody twarze - Mariko, rodziców, przyjaciół. A jeśli nigdy ich nie spotkam? Mimowolnie łzy poleciały z moich oczu. Nagle usłyszałam szelest w krzakach za sobą. Rzuciłam tam kunaia. Z roślin wyskoczył blondyn lekko... no, kobiecej sylwetki posiadający niesamowicie niebieskie oczy, który złapał lecącą w jego stronę broń. Szybko otarłam łzy i spojrzałam zła w jego stronę.
-Etto... Ohayo, jestem Namikaze Minato.
-Uzumaki Kushina. Co ty tu robisz, dattebane!?
-Przechodziłem tędy i zobaczyłem, że tu siedzisz i...
-Dobra, dobra. Ty... jesteś z Konohy? - spytałam podejrzliwie.
-Tak...
-Nie widziałeś mnie. A teraz spadaj, -ttebane - powiedziałam do niego, wstając i idąc powoli w stronę przeciwną od Liścia.
-Ale...
-Nigdy mnie nie spotkałeś, zrozumiano, dattebane!? - zatrzymałam się. Jak on mnie wkurza...
-No dobra, dobra... ale... oni cię szukają.
-Oni co... oh. Czekaj, czekaj, kto, dattebane?
-No, tamci chuunini.
-Problem w tym, że... - przestawiłam się na słodki głosik - ...ty mnie przecież nigdy nie widziałeś! Prawda, -ttebane?
-Nie, nieprawda. A teraz pójdziesz ze mną - rzekł całkowicie spokojny. Noż...
-Nie, nieprawda. Nie pójdę, dattebane.
-Nie, nieprawda. Pójdziesz.
-Dobra, skończmy tę gierkę, dattebane. Zostaw już mnie - warknęłam.
-I tak cię złapią - powiedział rozbawiony. - Chodź.
Musiałam mu niestety przyznać rację. Zrezygnowana poszłam w jego stronę, szepcząc pod nosem:
-Jak ja niby znajdę Mariko? I resztę? Po co mi siedzenie w Konoha? Tyle mi z tego wyjdzie, dattebane...
Szliśmy tak chwilę pośród krzaków. Właściwie, to... skoro szukają mnie chuunini, to...
-A co ty tutaj właściwie robisz, -ttebane? - spytałam oświecona.
-Mieszkam! - pokazał mi język, po czym zaśmiał się cicho. - A tak naprawdę, to jestem z nauczycielem.
-Aaa - odpowiedziałam 'inteligentnie'.
-B.
-C.
-D.
-E.
-F.
-G.
-H.
-I.
-J.
-K.
-L.
-M.
-N.
-O.
-P.
-R.
-S.
-T.
-U.
-W.
-X.
-Y.
-Z.
-Właściwie, to po co my to mówimy? - pomyślałam na głos.
-A skąd ja mam wiedzieć?

`^`^`^`^`^`^`^`^`^`^`^`

Ohayo!/Konnichiwa!/Kobanwa! (niepotrzebne skreślić). I jak wam się podoba? :> Chyba ujdzie. Mam przynajmniej nadzieję... ^^" (...a, jak wiadomo, nadzieja matką głupich.)
Kolejny rozdział prawdopodobnie za... a kto go wie. Może za tydzień, może za miesiąc, może za rok.
*tak, to jest specjalnie. Nie moje, ale nie pamiętam, gdzie ja to znalazłam. ^^''
**bo, jak wiadomo, takich wszędzie jest od groma. Co? Jak to nie!? xD

Rillianne

Krótki zapychacz od czapy [1] - Harry Potter, Czasy Huncwotów, Lily Evans

Ohayo! No to zacznijmy czymś, co nawet nie jest z Naruto. xD
Miniaturka, nie miniaturka... raczej nie. Za krótkie.
Wymyślone w dwie sekundy, ale nie mogłam się powstrzymać.
Miłego czytania.

Uwaga, wulgaryzmy, nazwanie mojej ulubionej postaci z HP Lily "Mary Sue", więc tak jakby obrażanie. To tylko w celach humorystycznych. :>


``````````````````````

Machnęła energicznie różdżką, z której poleciały różnokolorowe iskry.
- Pięknie, pięknie... ojej, to jest TA różdżka - powiedział Ollivander z przesadnym przerażeniem.
- Jaka TA różdżka? - spytała Lily jednego z niewielu facetów, którzy nie mogli zostać jej Trólawerami.
- No... TA - odparł inteligentnie.
- Czyli...?
- 10 cali, giętka, wierzba... rdzeń z... rdzeń...
- JAKI, DO CHOLERY JASNEJ!? - Mary Sue... ekhu, ekhu, Lily już się troszeczkę wkurwiała.
- Rdzeniem jest... włókno z ziemniaka.
- O kurwa.